niedziela, 16 lipca 2017

Rozstanie

Cześć.
Szczerze? Nie mam pojęcia jak zacząć. Piszę o 5.48, bo nie spałam całą noc. W pewnym sensie odzwyczaiłam się od pisania na blogu, no bo heh.. nie pisałam tu ponad pół roku. No i oczywiście moje uzasadnienie. Bo jak by to było inaczej. Jak na spowiedzi. Ok, to mówię.
Zmiany. Dobre i złe. Zacznę od złych. Mój wierny Towarzysz 5 czerwca o godzinie 15:10 odszedł na moich oczach. Mówię o Rudim. Tak, dobrze przeczytaliście. Blog powstał z myślą o nim, a teraz już go nie ma, więc zastanawiałam się czy w ogóle ma jakiś sens dalsze jego prowadzenie. Ale jak widać zebrałam się chociażby na ten jeden post.
Dlaczego Ruduś odszedł? Niewydolność nerek i żółtaczka. Niewydolność nerek spowodowana prawdopodobnie RoundUp'em, czyli środkiem żrącym na chwasty. Kluska zjadła trochę suchej trawy, która była spryskana tym świństwem. Jednak są to tylko podejrzenia. Miał już swoje lata, a mianowicie 11 skończył 2 marca. Byłam przy nim do końca. Rano z tatem zauważyliśmy, że go nie ma. Skubany schował się w tujach, gdzie ledwo go znalazłam. Przyniosłam go do domu, po czym mama przyjechała z miasta i zabrała go do weterynarza. "Proszę nie robić sobie nadziei. Dać mu odejść w spokoju." Po tych słowach, które cytowała mi mama, siedziałam w łazience, gdzie był on i ryczałam jak głupia. W pewnym momencie wyszedł z pomieszczenia do holu. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nagle zaczął okropnie krzyczeć, pierwszy raz słyszałam, żeby kot wydobył z siebie taki dźwięk. To był głos śmierci. Miał zawał. Podeszłam szybko do mamy, która była przy nim, gdy ten przewrócił się na bok i wydawał z siebie te przerażające odgłosy. Zaczął charczeć, mama odeszła, zadzwoniła do weterynarza. Siedziałam na przeciwko niego, patrzyłam w jego złote oczy, które z każdą sekundą traciły kolor. Patrzę na klatkę. Ostatni raz się uniosła, ostatni raz wziął oddech i.. cisza. Nie oddycha. Jeszcze przez chwilę go rzucało, czyli ostatnie "nerworuchy" czy coś tam.. Jego oczka momentalnie zrobiły się błędne, takie puste. Pyszczek zsiniał, a nosek wysechł. Miał otwartą mordkę i ślepia, już nie te same. Gdy umierał krzyczałam do niego, że go kocham, że jeśli się męczy to pozwalam mu odejść. Klęczałam przed nim i zaczęłam się rzucać. Sama do siebie. Że ja ku*wa nie mogę nic zrobić. Patrzę jak on się męczy, a jedyne co to pozostało mi się gapić. To cholerne uczucie bezradności. Zaczęłam walić pięściami w podłogę, ale to nic nie dało. Czasu nie cofnę. Pewnie to czytacie, o ile jeszcze w ogóle tu ktoś przychodzi, i myślicie sobie "Co tej lasce odje*ało? Co tylko kot." Jak już wiecie, jestem jedynaczką, Ruduś był ze mną odkąd miałam 5 lat. Traktowałam go jak swojego braciszka, zawsze mnie wysłuchiwał, pomimo to, że miał swoje humorki czasami. Był cudownym zwierzęciem ze wspaniałą duszą. Dlatego płaczę za nim jak za człowiekiem. Jak za bratem, którego nigdy nie miałam i nie będę mieć. Kolejny raz czuję ten palący żar w brzuchu, który podchodzi przez gardło aż do głowy, przez co moje oczy zapełniają się łzami. No i jednocześnie pustkę. Taką dobitną pustkę. Nienawidzę tego uczucia. Moje serce jest roztrzaskane na tysiące kawałków, jednak jest Ktoś, kto cały czas te kawałki ze sobą składa i trzyma w jedną całość. Mianowicie spotkałam w końcu tą odpowiednią osobę, która jest przy mnie dzień w dzień przez prawie 6 miesięcy. W dniu odejścia Rudka, też przy mnie była i robiła wszystko, bym się całkowicie nie załamała. (A jeżeli mam być szczera, byłam tego bardzo bliska) Jestem z Nim szczęśliwa..jestem w końcu szczęśliwa. Pomimo wielu nieszczęść, które ostatnio mnie spotykają. To w końcu ta osoba, która nie zostawi mnie jak wszystkie inne do tej pory. Nie zawiedzie mnie. Tyle na to czekałam.. A raczej na Niego.. Ale już się wystarczająco rozpisałam, więc może nie będę kontynuować. Może o tym w innym poście. O ile w ogóle powstanie.



Dobranoc Maleństwo. Mam nadzieję, że jesteś teraz w krainie nieskończonych paprotek i smakołyków. Czekaj tam na mnie. Kiedyś Cię tam odnajdę.
Obiecuję.

Kocham Cię.

.
.
.
.
.

Czasami tak sobie myślę.. Że jednak ludzie zawodzą, a zwierzęta nie. Nigdy nas nie zostawią, zawsze będą nam wierne. Jak prawdziwi przyjaciele. Więc może i dlatego aż taki ból po sobie pozostawiają..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisany przez Ciebie komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dla Ciebie to tylko napisanie paru słów, a dla mnie to ważna opinia na temat mojego bloga. Proszę, byś nie używał/a wulgaryzmów, nie przeklinał/a, a jeśli Twój komentarz będzie niezrozumiały, zostanie usunięty. Dzięki za poświęcony czas. :)